sobota, 25 lipca 2015

Anioły

I.

Mówisz, że anioły są na świecie, chodzą własnymi utartymi ścieżkami,
Lecz my ludzie ich nie widzimy.
Lecz my ludzie ich nie znamy.

Mówisz, że anioły są na świecie, obserwują, przypatrują się z bliska.
Lecz my ludzie ich nie widzimy.
Nie wiemy, gdzie jest ich przystań.

     Anioły przybywajcie,
     Przybywajcie moje anioły. Moje anioły, 
     Wzywam Was.

Ludzie szukają aniołów daleko, przez lunety wypatrują skrzydeł bieli,
Lecz nigdy nie ujrzymy anioła,
Jeżeli patrzeć nie będziemy umieli.

Aniołów jest pełno na ulicach, w urzędach, sklepach, przedszkolach się bawią,
Lecz jest przypadkiem bardzo rzadkim,
Że się nam same objawią.

     Anioły przybywajcie,
     Przybywajcie moje anioły. Moje anioły,
     Wzywam Was.

Spróbuj dojrzeć biel aniołów i spróbuj odnaleźć anioła swego,
Może użyczy Ci swoich skrzydeł,
Być mógł wzlecieć prosto do nieba.

----------

Spłynęło w 2001 roku.

Z dedykacją dla wszystkich, którzy widzą i czują bardziej.

-----------

wtorek, 7 kwietnia 2015

Nie daj sobie wmówić, że jesteś za stara

Pamiętaj o dniu, gdy obiecałaś sobie, że już zawsze będziesz się cieszyć jak dziecko widząc pierwsze bociany każdej wiosny i pierwsze kwiaty wiśni na drzewie. Te białe i pachnące.

A także zachwycać się zapachem pierwszej sałaty prosto z ogrodu.

Pamiętaj o dniu, gdy wmówiłaś sobie, że to nie obciach podrygiwać na przystanku w rytm ulubionej piosenki, albo ją nucić przy ludziach. Czemu nie?

Pamiętaj o dniu, gdy powiedziałaś sobie, że to nie obciach zagadywać do obcych ludzi i mówić im, że pani ma ładną spódnicę, pan pozytywnie radosne oczy, a dziewczyna świetny kolor paznokci, a także pisać do obcych ludzi na Facebooku tylko dlatego, że podoba Ci się ich artykuł lub inicjatywy, które tworzą.

By przytulać się do bliskich Ci ludzi.

Pamiętaj o dniu, gdy obiecałaś sobie, że zawsze pielęgnować będziesz w sobie młodzieńczą radość życia.

Mimo upływającego czasu wciąż będziesz dostrzegać kolorowe kwiaty na klombie, kształty chmur na niebie i uśmiechać się do obcych ludzi.

Pamiętaj, że nie musisz mieć kredytu jak wszyscy i ładnego samochodu o kolorze ciemny metalik.
Chyba, że zechcesz.

Pamiętaj jak lubisz odkrywać, eksplorować, poznawać inspirujących ludzi.

I przypomnij sobie jak kochasz teatr, na widowni i na scenie.

Pamiętaj, by odmachiwać radośnie dzieciakom, które się do Ciebie uśmiechają. Jeśli uśmiechają się to wyczuwają Twoją dziecięcą energię. Nawet skrytą pod codziennymi sprawami.

I pamiętaj, że zawsze będziesz miała tyle lat, na ile się czujesz.

wtorek, 27 grudnia 2011

Sina mali, sina deni. Jadę, gdzie chcę.

Gdy słucham Khadji Nin - Sina mali, sina deni - zaczynam czuć powiew (potrzebę) wolności - zwłaszcza, gdy dochodzi do śpiewająco wykrzyczanych słów "I am free!".
W sensie wyjechania daleko, gdzie ludzie nie są skrępowani cywilizacją, popodróżowania samopas, pościgania się z wiatrem, zbratania z lokalsami i poczucia na sobie promieni innego słońca.

Tytuł oznacza "bez pieniędzy, bez długów". W podróż całkowicie bez pieniędzy nie wyruszę, więc tłumaczę to sobie "bez kredytów, bez długów" lub "jadę, gdzie chcę".
I przychodzi ochota odpalenia google maps...




czwartek, 8 grudnia 2011

Z lekka afirmacyjnie. z Jandą

Dziś mnie kolega z zaskoczenia pyta: "Czy jesteś zadowolona z życia?"
"Dlaczego pytasz?" - przeciągam udzielenie odpowiedzi.
Bo szukam kogoś, kto odpowie "tak" - odparł.

I tak sobie pomyślałam, że odpowiedź zależy nie od jakości życia, ale od momentu zadania pytania (np. ilości wypitego wina, współtowarzyszy chwili, nastroju, czy pory dnia). Po prostu.

Stwarzając dobry moment, polecam Krystynę Jandę i "Jest fantastycznie".





niedziela, 23 października 2011

Jesteś moją siostrą

Twórczość Antony and the Johnsons dotyka mnie magią.
Melancholijna muzyka (dla niektórych dołująca), charyzmatyczny wokalista uroczy w swej odmienności.
Nostalgiczne teksty o poszukiwaniu siebie, w których Antosia przekazuje swoje rozdarcie między pierwiastkiem męskim, a żeńskim - co też przejawia się w jego wyglądzie, którym zaskakuje. Usłyszeć ich na żywo - marzenie.

I nagle wiadomość. Nova Scena przy Teatrze Roma wystawia spektakl oparty o piosenki Antony and the Johnsons (reż. Dariusz Siastacz). Co więcej - piosenki mają być śpiewane po polsku przez dwóch braci - aktorów (Paweł i Piotr Kamińscy).


Będzię hardkor - pomyślałam. Nie da się skopiować Antosi. Na pewno wyłożą się muzycznie. A do tego spektakl ma być o tym, że w jednym człowieku tkwi pierwiastek męski i żeński, które poszukują się nawzajem. Na bank po scenie będą paradować przerysowani transwestyci.

No i poszłam.

Pusta scena.
Na podwyższeniu trzy muzyczki w strojnych sukniach z makijażami a'la maski weneckie.
"Czyli miałam rację. Będzie przepych, szał strojów, nadrabianie obrazem" - pomyślałam.

I nagle na scenę wkracza dwóch aktorów. Jeden w białej, drugi w czarnej koszuli. W kontrze do zespołu - bardzo ascetycznie, boso, bez rekwizytów.
Podobni do siebie (w końcu bracia).
Jak jedna osoba w dwóch odsłonach.



Tańczą.
Widzę każdy tańczący ich mięsień, świadome ciała, pulsujące ruchy, świetną grę niedotykających się niemal ciał.
Choreografia urzekająca współistnienie w tańcu lub walka męskiego i żeńskiego pierwiastka.
Rozdwojenia świadomości, uczuć, przekonań, które to rozdwojenie w mniejszym lub większym stopniu tkwi w każdym człowieku.
Takie rozdwojenie może przyjmować różne formy, nie tylko męskie i żeńskie -  ale dobro i zło, serce i rozum, stateczność i szaleństwo.

Widziałam na scenie człowieka, który odkrywa siebie, dziwi się sobie sobie, walczy z wewnętrznymi namiętnościami, ginie pod nimi, a potem odradza się i pędzi za marzeniami.

Pod względem muzycznym było poprawnie. Był obój, akordeon i wiolonczela. Zabrakło mi fortepianu - w końcu to podstawowy instrument Antony'ego. Magii głosu i głębi muzyki Antony'ego nikt nie powieli i na to byłam przygotowana, choć głosy aktorów mocne, dziewczyny grały też OK. Jednak co oryginał to oryginał.

Za jedno mam mały żal - do repertuaru nie wciągnęli mojego ulubionego "Fistfull of love".

Zakończyło się jednak pozytywnie, wyśpiewanymi słowami z piosenki "You are my sister":
"May all of your dreams come true
I want this for you
They're gonna come true".
(oczywiście po polsku)

I niech tak będzie. Amen:)

A czy warto pójść? Tak, warto!:) Był bis i oklaski na stojąco.
O ile sztuka była na poważnie, to bis z humorem i podskokami w dziecięcym, radosnym stylu.

Na koniec "Jesteś moją siostrą" w wersji oryginalnej,





piątek, 21 października 2011

Odkryłam Kúrę

Dziś znalazłam Kurę, prosto ze Skandynawii.
Plumka elektronicznie od rana.
Wystarczyło kilka dźwięków, a już wiedziałam, że to gdzieś z rejonów The Knife Kura ta pochodzi.
Google niewiele mówią. Więcej profil na Facebook, czy Myspace.

Kúra to elektroniczny projekt prosto z Rejkjawiku. Syntezatory i przyjemny wokal. Nazywam to elektroniką kameralną. Ascetyczna głębia. Idealna do kawy lub wina.

Świeżynka nagrała na razie cztery utwory (plus ich remixy).
Na początku przyszłego roku wychodzi płyta.
Nie jestem ekspertem od muzyki elektronicznej, ale ta Kura naprawdę daje radę.

The Knife olewa świat koncertowo, to może Kúra zawita do Polandii.
I zmusiła mnie do reaktywacji bloga.

A oto utwór, dzięki któremu zapoznałam się dziś z Kúrą:





piątek, 31 grudnia 2010

Taki prezent

Świąteczna niespodzianka. Nie dość, że akwarela brata to jeszcze teatr i lubelska starówka. Najlepsze połączenie.

Na lubelskiej starówce chyba już dwa lata nie byłam.

Brakuje mi lubelskich knajpek, braku pośpiechu na ulicy i klimatu starych kamieniczek, w których bramy lepiej się samemu nie zapuszczać - mimo, że ludzie ze wschodu "sympatyczni" są.
Jedna z bardziej klimatycznych starówek w Polsce - przynajmniej dla mnie. Pewnie ze względu na wiele studenckich wspomnień.

A teatr ostatnio u mnie znów czynnie, tym razem warsztaty, spektakle w Warszawie.

Rafał - dzięki za wspomnienia i motywację:)


środa, 22 grudnia 2010

Zimowo, akwarelowo


Dziś zimowo, akwarelowo i rodzinnie.
W końcu święta, pora ruszyć na rodzinny wschód.
Nastrajam się więc pejzażami brata, stworzonymi prawdopodobnie gdzieś na lubelszczyźnie:)

wtorek, 13 lipca 2010

Znowu po bałkańsku

Słuchajcie zakleństw:


Bijelo dugme - Evo, zaklecu se

Ej nosite ovu pjesmu zadnji out
u jednu ulicu kraj rijeke
zauvijek zabranjenu
samo za moje korake
ej kada bi neko granu masline
na jedna vrata odnio
vrata sto sam zauvijek
davno davno zatvorio

evo zaklet cu se ja pred svima
svim na svijetu
i svime sto imam
da je nikad nisam htio
da je nisam volio
i da ne bolujem
pred svima se zaklinjem
pred svima
al pred Bogom ne smijem
pjesma uvijek mirise na uspomene
recite joj da katkad pita za mene


--------------------------------------------

Znowu mnie wzięło na Bałkany. 
A kiedy wreszcie "odweźmie", to wystarczy, że włączę "Ewę" Białego Guzika i ponownie jestem w bałkańskim klimacie.

I wtedy wyginam wyobraźnię, naginam język, bo za nic nie rozumiem o czym śpiewają.

Pojadę na Bałkany.
(i jeszcze na Krym, nad Świteź, do Petersburga i na Syberię... ale to już inny temat na inny wątek).

A teraz - słuchajcie zakleństw!

niedziela, 13 czerwca 2010

O pewnym Freddo

Czuję zapach świeżo zmielonego espresso, szlachetnie mocnego. Następnie spienione mleko, lekko słodzone, wzbogacone szczyptą cynamonu. Wszystko zimne, z kostkami lodu obijającymi się dźwięcznie o ściany szklanki, gdy słomką mieszam całą tę miksturę. O dziwo czarna warstwa kawy i biała warstwa mleka nie zlewają się w jedną całość.
Kawa Freddo. Stawia na nogi, chłodzi, bosko smakuje.

Smak ten poznałam w Grecji, gdzie zimna kawa jest na porządku dziennym. Dzięki niej po pół godzinie snu zwiedziłam najważniejsze miejsca w Atenach i to w ciągu jednego dnia. W skwarze i upale.
W kolejnych dniach spędzonych w Grecji, piłam ją na plaży, jadąc na motocyklu (którym zwiedzaliśmy nadmorskie wioski), spacerując po Koryncie, Nafpaktos, Patrze...

W kilka godzin po przylocie z Grecji miałam ochotę wypić taką w Polsce. Usiąść z nią nad Wisłą, położyć się na trawie w parku lub przykucnąć na murku gdzieś w zaułkach starego miasta, by po polsku powspominać greckie smaki.

W jednym z warszawskich centrów handlowych przeszłam w jej poszukiwaniu wszystkie kawiarnie. Na próżno. Nikt o Freddo nie słyszał.

W domu postanowiłam zrobić Freddo sama. Espresso wlałam do wysokiej szklanki, dodałam kostki lodu. Spieniłam mleko, nałożyłam na warstwę kawy i... wszystko zmieszało mi się w jeden beżowy napój. Smakowało nieźle, ale to nie było TO Freddo z Grecji.

Póki co nadal poszukuję, zadowalając się frappe, latte lub po prostu wodą z cytryną.